niedziela, 12 lipca 2009

Sądny Dzień


Dudkowi

Śniło mi się, że jestem ptakiem.
Chyba dudkiem, co główkę ma dużą.
Ptaszek wleciał gdzieś do pokoju.
Chciał ogarnąć się przed podróżą.

Nagle drzwi naraz z dwóch stron zamknęli,
Małą tylko zostawiając szparę.
Bym mógł patrzeć na świat kolorowy,
Bym mógł loty me wspominać stare.


Zapach moczu, dziobkiem próżno biję
W te zawiasy, te kraty, wędzidła.
I już płaz się ku mnie jakiś wije,
Wnet na wieki opadną mi skrzydła.

Przebudzenie. Samotność. Rozłąka.
Wszystkie w życiu stracone kobiety:
Matka, żony, córki i kochanki,
Które latać nie chciały – niestety.


Przebudzenie. Z nieba łzy się leją.
Wieją wiatry, powódź i zaraza.
Ludzie wokół cierpią i szaleją
Jak na Boscha pradawnych obrazach