Modliłem się o łatwą śmierć
A ona lekko przyjść nie chciała
Wisła i most jak w niebo żerdź
Rozgrzany beton, drżenie ciała.
Spoglądam na ten praski brzeg
Wzrokiem powstańca: Miasto płonie,
Z popiołów skwierczy duchów śmiech,
Nie ma już nas po żadnej stronie
Nie ma języka, nie ma słów
I nie ma też do życia środków.
Pomiędzy ludzi wdarł się rów
I tętni grad gubionych podków.
Modliłem się o trudny los
A on oddala się od brzegu.
Z rafą ominął się o włos
I nie zamierza ustać w biegu.
Ten nadwiślański spacer długi:
Z ojcem brodziłem po piasku.
Kamyk na wodzie znaczył smugi.
Kaczki puszczane o brzasku.
O marzeń śmierć modlę się w głos
Ostatniej nadziei odejście.
To mi Marzenę zsyła los
Z podkową złotą - na szczęście.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz